Lubię jesienne liście w stanie nieopadniętym. Stan opadnięty jest też przyjemny dla oka, pod warunkiem, że opad nie występuje w terenie zabudowanym, otoczonym moim płotem. Liście nieopadnięte jednakowoż mają w sobie coś, co każe mi zastygać nieruchomo i gapić się maślanym wzrokiem na zawieszone w powietrzu złote płomyki.
Moja kretyńska poetycka maniera nie jest skutkiem spożycia nadmiernych ilości alkoholu. Natomiast los postanowił ukarać mnie za moje lamenty związane z wiekiem. O boże, boże, jak dobrze, że przynajmniej makijaż miałam względny….i sweter niebieski, bo mi w nim ładnie! Wiem, bełkocę. Ale naprawdę, mmmmm, to było..dobra, do rzeczy.
Umówiłam się z kominiarzem, profesjonalnie znaczy, a nie na randkę. Drzwi mu otwieram, a w drzwiach…Keanu Reeves w czarnym kominiarskim mundurku, z obowiązkowym sznurem na ramieniu. Chyba pierwszy raz w życiu się zatchłam na widok faceta i tak stałam i stałam, ukradkiem zbierając szczękę z podłogi. Nie oprę się piśnięciu wprost z różowych blogasków: OMG, jaki cudny był i śliczniuni, i te guziki takie złote, a mundur taki odpicowany, że jeju…..
Nic nie poradzę na to, że w związku z tą wizytą nasuwa mi się szereg skojarzeń i refleksji, którymi zdaje się nie mogę się z wami podzielić, uwzględniając fakt, że blog nie jest od 18 lat. A szkoda, szkoda. Koniakowe botki ze wstydem popełzły w kąt. Jakoś tak jakby młodsza się poczułam. Te liście wirują, lampa świeci i generalnie romantycznie jest jak cholera.
Jak często trzeba robić przegląd kominiarski? I co można wepchać do komina, żeby go zapchać efektownie, acz nieszkodliwie? Czuję się bardzo zmotywowana.