Wstałam rano, z zamkniętymi jeszcze oczami odwiozłam małoletnich do szkół, po czym wróciłam i spojrzałam w lustro. Opuchnięcie na ustach po tym, jak walnęłam się grabiami przy zbieraniu liści, nie zniknęło. Policzyłam zmarszczki – dokładnie te same, w które wczoraj bez entuzjazmu wtarłam krem przeciwzmarszczowy. Uczesałam się, notując pobieżnie, że w przeciwieństwie do zmarszczek, siwe włosy mnożą się z zapałem godnym lepszej sprawy. Eeee, w sumie, da się przeżyć. Zrobiłam sobie urodzinową kawę. Zadumałam się z lekka nad przemijaniem. I wróciłam do rzeczywistości. Dobra, magiczna czterdziestka nie jest taka straszna. Wyglądam i czuję się dokładnie tak jak wczoraj. Niesamowite, że cała rodzina poważnie potraktowała moją prośbę o zignorowanie tych urodzin i nikt mi nawet życzeń nie złożył….Zaraz, niech się zastanowię, czy jestem o to zła…Nie, wcale. Życzenia i prezenty nie mają magicznej mocy odwracania czasu, więc właściwie po co?
Wprawdzie dzięki Loli mam aktualnie kilka siwych włosów więcej, ale mała wróciła ze szkoły bardzo z siebie dumna:
– Bo wiesz, mamo, że zapomniałaś mi dać wodę do szkoły? I tak STRASZNIE chciało mi się pić, jak nie wiem. I chodziłam i pytałam WSZYSTKIE dzieci w klasie, czy mają pożyczyć dwa złote ma wodę w sklepiku. I nikt nie miał. No to poszłam na korytarz i zobaczyłam takie dwie panie, które rozmawiały. I stałam obok nich i czekałam, czekałam, aż w końcu przestaną mówić. I w końcu jedna pani zapytała, czy czegoś chcę. No i się zapytałam, czy ona nie ma dwóch złotych na wodę, bo mi się TAK OKROPNIE chce pić, a mamusia mi nie dała. A ona mnie pogłaskała i dała mi dwa złote. I wiesz co? Okazało się, że woda kosztuje złotówkę i pięćdziesiąt groszy i jeszcze mi wystarczyło na gumę! –
Wygląda na to, że przekonanie, które wpoiła jej moja teściowa, że woda z kranu zabija natychmiast po pierwszym łyku, jest wciąż żywe. Ale kto jej wpoił taką pewność siebie, która pozwala na proszenie obcych ludzi o pieniądze, to nie wiem….