O czym by tu napisać?
Że wracałam z pracy płynąc pod prąd rwącego nurtu, w który zamieniły się drogi i prawie utonęłam na głównej ulicy Pobliskiego Miasteczka, a potem na swojej własnej? Eee, to już było – od dwóch tygodni o tym piszę.
Że Kocur z Bejsbolem w Futrze dzisiaj w biały dzień wparadował do mojego domu, zręcznie omijając dzieci bawiące się na kanapie i w ciągu trzech minut pooznaczał cały pokój z przyległościami? Witając mnie schodzącą z góry przeraźliwym znanym mi już smrodem? Eee, o tym też już pisałam. I o godzinach spędzonych na pełzaniu, węszeniu i zmywaniu też. Nuuda, panie.
Moje życie zamieniło się w jakiś freakowy odjazd. Czasem mam wrażenie, że jestem po prostu na haju i jak się ocknę, wszystko okaże się całkiem normalne.
Od dwóch tygodni praktycznie cały mój wolny czas i energię poświęcam na przetrwanie warunków pogodowych i usuwanie kociego moczu. Klątwa jakaś czy co? Ktokolwiek ją na mnie rzucił, niech natychmiast odwoła. Błagam!
Dam na mszę, co z tego, żem niewierząca. Wpłacę na Caritas. Przestanę przeklinać. Zacznę jeść zdrową żywność i będę oszczędzać wodę. Dobra, niech będzie, zacznę się odchudzać. Zorganizuję koncert charytatywny. W ostateczności jestem gotowa zorganizować seans spirytystyczny albo złożyć kurę w ofierze.
Powtarzam! Osoba, która rzuciła na mnie deszczowo – sikową klątwę. Uprzejmie proszę o odwołanie. Koszty nie grają roli. Bo psychiczne już mnie zaczynają przerastać.