Misiek aktualnie pochłania jakiś stary, jeszcze z moich młodzieńczych zasobów, cykl fantasy. Dzięki czemu w łatwy i przyjemny sposób poszerza swoją wiedzę o świecie.
Kilka dni temu zszedł ze schodów z książką w łapie (Czy już nadszedł czas,żebym mu opowiedziała o tym, czym się kończy czytanie w takich okolicznościach? Czyli spierdzieleniem się ze schodów i trwałym urazem kolana? I ogólnym potłuczeniem, z powodu którego nie chodziłam do szkoły przez tydzień? A, nie, tego mu nie powiem, bo zacznie latać po tych schodach z góry na dół).
Misiek zastygł na dolnym stopniu i rzucił mi nieobecne spojrzenie:
– To bardzo ciekawa książka, mamo. Nareszcie dowiedziałem się, co to znaczy ladacznica –
Po tym obwieszczeniu przemieścił się na fotel i zatopił się ponownie w lekturze. A ja w popłochu przypomniałam sobie, że w tej książce było jeszcze jedno malutkie kazirodztwo, kilku bękartów i taki tyciutki przypadek pedofilii…..Oj, się chłopakowi słownik poszerzy!
Ale nie ma tego złego, bo dzisiaj mieliśmy doskonały przykład na to, że wiedza książkowa przydaje się w życiu codziennym.
Jechaliśmy szosą lubelską na urodzinowy obiadek do teściowej. Szosa ta słynie z tego, że pobocza pełne są atrakcyjnych, skąpo odzianych pań. Dzisiaj było ich jakby więcej niż zazwyczaj.
Misiek po dłuższej obserwacji nie wytrzymał i spytał tatusia:
– Czemu one tak tu stoją? Czekają na coś? –
Tatuś się przez moment zawiesił, szukając odpowiednich określeń, więc przyszłam mu z pomocą:
– Pamiętasz, jak odkryłeś znaczenie słowa ladacznica? No..to właśnie..te, no, ladacznice są. I tu pracują –
– Acha, OK –
Misiek poczuł się usatysfakcjonowany wyjaśnieniem i tematu nie drążył.
Też się poczułam usatysfakcjonowana. Wiedziałam, że książki mogą mi się kiedyś przydać w praktyce rodzicielskiej:-)