No cóż, Tropical Island w zarysie wygląda tak:
albo tak:
Nie doszukujcie się nas na tych zdjęciach, bo z niezrozumiałych powodów z większości fotek wyszła rozmazana paciaja. No, może poza tym, które obrazuje, jak spędzała czas Lola. Cóż może robić siedmiolatka otoczona milionem atrakcji, basenami i placami zabaw?
Tak, owszem. Podstawową rozrywką mojej córki było głaskanie ryb. Które chyba nie miały nic przeciwko temu, bo podpływały jej pod łapkę, a Lola z lubością miziała je po oślizgłych ciałkach. A ja nerwowo patrzyłam, kiedy będę ją musiała wyławiać z tych zbiorników wodnych.
Właściwie to była moja wina. Przynajmniej tak stwierdziła Lola, kiedy odkryła, że matka po raz pierwszy w życiu zawiodła jako Wielki Pakowacz i Organizator.
Fakt, że zapomniałam o kapciach i szczoteczkach do zębów, przeszedł niezauważony, co ciekawe. Żadne z dzieci nie miało o to do mnie pretensji. Ale kiedy nad basenem musiałam przyznać ze skruchą, ze zapomniałam wziąć jej okularki do pływania, Lola wykrzyknęła wstrząśnięta:
– Cóż z ciebie za matka! –
No. I wtedy okazało się, że w Tropical Island jest dużo Polaków, bo połowa ludzi na sąsiednich leżakach obróciła się i zmierzyła mnie potępiającym wzrokiem.
No fakt, chyba się starzeję. Bo nigdy nie zapominam. A tym razem tak.
Ale z całego wyjazdu najbardziej podobał mi się Wrocław! Jest piękny. Duży. Pełen godności i kameralny jednocześnie. Jeśli ktokolwiek z was mieszka we Wrocławiu, uroczyście oświadczam, że zazdroszczę. I wybiorę się jeszcze raz, kiedy już nos nie będzie mi odmarzał na lutowym wietrze.