Do załatwienia w bliskiej i odległej przyszłości:
Lola: pilnie do dermatologa, wysoko i gwałtownie rozwinięta paranoja matki na tle podejrzanych znamion skórnych równa się prywatna wizyta w trybie nagłym
Misiek: po wczorajszym przeglądzie – cztery zęby do lakowania, jeden do leczenia.
Lola: jeden ząb do leczenia. Plus maseczka z tlenkiem. Plomba droższa niż moje kozaki.
Lola: nie ma kapci, nie ma butów, nie ma książek, nie ma przyborów szkolnych.
Misiek: jak wyżej, tylko dwa razy drożej.
Mąż – co za ulga, przynajmniej on ma kapcie. I zęby go nie bolą. I do kosmetyczki nie chodzi.
Samochód – coś puka. Coś, co wcześniej nie pukało. Mam nadzieję, że to poltergeist, a nie amortyzatory.
Kuchnia: Niedługo będę gotować przy świeczce. Elektryk. Lampy. Transformatorki.
Ja: Fryzjer. Kosmetyczka. Psychoterapeuta. Przystojny masażysta. Samotny wyjazd do SPA. Domowa produkcja narkotyków, żeby na to zarobić. Albo cud.
Ja: Poprosić o podwyżkę. Na SPA nie dadzą. Użyć argumentu bosych dzieci.
Mąż: znaleźć mu pracę na platformie wiertniczej. Ale zdalną, żeby był blisko nas.
Fajnie byłoby gdzieś wyjechać. Gdziekolwiek. Na tydzień. Z rodziną. Czy ja wymagam od życia zbyt wiele? Od czasu pamiętnego tygodnia w Egipcie w lutym ZERO wolnych dni. Chyba jestem lekko znerwicowana. Jak widać.
Czuję, że zacznę pisać ten horror. Tylko jak to zrobic, zeby nie zaśmiecac głównego bloga?