Zaraz, to już? Już minął długi weekend? Cholera, ledwie go zauważyłam!
Czwartek: pakowanie rzeczy przed malowaniem, kataklizm domowy do kwadratu
Piątek: wpław przez zalane wsie i dojazdówkę do Warszawy, przez którą płynął rwący potok, przebijałam się do pracy, gdzie odbyłam niesłychanie twórcze sześciogodzinne spotkanie z autorami
Sobota: wynoszenie mebli przed remontem (po cholerę mi te półeczki i fotele? nienawidzę tego dziadostwa, chyba po remoncie postawię na minimalizm – kanapa i krzesło, that’s it)
Niedziela: rekompensowałam mężowi wysiłek włożony w przygotowania przedremontowe, odbywając spotkanie z teściami jego siostry na gruncie neutralnym:-) Spotkanie odbyło się w przyjaznej i pogodnej atmosferze…
Poniedziałek: 6.40 – Misiek odjeżdża na czterodniową zieloną szkołę, 7.50 – Lola z powodu mega kataru i spuchniętych oczu (pieska wczoraj dorwała do głaskania) odmawia pójścia do zerówki. Trzy telefony awaryjne – kto z nią posiedzi, ratunku?! 9.30 – dowiaduję się, że jutro czeka mnie kontynuacja spotkania z autorami – od ósmej do siedemnastej.
Wiecie co? Jestem trochę zmęczona po tym wypoczynku. Podnosi mnie jednak na duchu myśl, że moje dzieci w sumie nieźle radzą sobie beze mnie, na przykład same zdobywają niezbędną wiedzę o świecie. Bardzo lubię te bogate w fakty, naukowe dyskusje, jakie odbywamy rodzinnie….
– Czy wiecie, jaka jest najbardziej wrażliwa część ciała kobiety? – spytała wczoraj Lola mnie i męża. Spojrzeliśmy na siebie trochę nerwowo, ale okazało się, że pytanie jest retoryczne na szczęście – Pięta! –
– Dlaczego akurat pięta? – spytałam pospiesznie, bo męża lekko zatchnęło z wrażenia.
– Tak mi Ola powiedziała. Bo najbardziej boli, jak się uderzy w piętę! –
– A wiecie, jaka jest najbardziej nerwowa cześć ciała? – dorzucił Misiek z chytrym uśmiechem – No, łokieć! Bo ma dużo nerwów w sobie –
– Tak jak tatuś – zadumała się Lola – zupełnie jak tatuś. On też ma dużo nerwów w sobie –
– Chyba będziemy go nazywać Łokietek, jak myślicie? – podrzuciłam dzieciom uczynnie.
– No, no, Łokietek miał podobno tylko 125 centymetrów wzrostu – oburzył się mój mąż i dodał z fascynacją w głosie – a jednak był ojcem Kazimierza Wielkiego, który miał ponoć metr osiemdziesiąt…ciekawa sprawa…- Mąż zamyślił się historycznie, a ja podrzuciłam dyskretnie:
– Przynajmniej tak mu się wydawało, że był ojcem –
Tu porzuciliśmy dywagacje historyczne, żeby nie wejść na grząski grunt genetyki i płynnie przeszliśmy do bardziej neutralnych tematów. Ale muszę przyznać, że te pięty jako hipotetyczna strefa erogenna bardzo mnie zaintrygowaly…