Zawsze uważałam, że sklepy zoologiczne to jaskinie zła i rozpusty. Te tętniące podejrzanym życiem mroczne akwaria, mnóstwo absurdalnie zbędnych, acz kuszących gadżetów (nie wiem, jak długo zdołam się jeszcze powstrzymać przed nabyciem gumowego piszczącego kurczaka), eskalacja promiskuityzmu i zepsucia (Niby jak się pozyskuje kolejne myszki i chomiczki do sprzedaży? A widzieliście te klatki, w których beztrosko kicają wspólnie świnki morskie i króliki? Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co tam się dzieje po zgaszeniu świateł).
Stałam sobie melancholijnie w alejce tegoż sklepu, czekając, aż minie obiecane Loli pięć minut, podczas których moja córka nasycała wzrok widokiem legwanów, żółwi, szczurów i papużek.
Nagle ze zgrozą zauważyłam gigantycznego karalucha, refleksyjnie pełznącego po podłodze, prosto na moje buty. – Lola – zapytałam zdławionym głosem – czy ty go widzisz? –
– Ojej – pisnęła Lola – jaki piękny, chyba się zgubił… –
– Już wiem, co będzie mi się dzisiaj śniło – wymamrotałam. – Przepraszam – wciąż miałam niejakie trudności z dykcją, więc pan z obsługi spojrzał na mnie zdziwiony – chyba wam coś pełza w tamtej alejce. On tak powinien luzem? –
– Aaa, to karaluch madagaskarski – ucieszył się pan, biorąc (normalnie go tak gołą ręką wziął, oboszszsz..) upiornego robala – ładniutki okaz, prawda? Znowu ktoś nie przykrył akwarium –
Znowu???!! Następnym razem chyba poczekam przed sklepem….
Tak w ogóle to Lola już się zmęczyła chodzeniem do szkoły: – Mamo, czy ja mogę już rzucić szkołę i zostać hedonistką? –
Misiek natomiast chyba jeszcze się nie zorientował, że szkoła się już zaczęła: – W środę mam trening, a mecz w niedziele rano. Ale nie wiem, czy pójdę, bo w piątek mam imprezę i wrócę tym porannym pociągiem w sobotę, potem jadę do Lublina i wrócę w nocy. Ach, i zaczynam znów próby zespołu. Do fryzjera? Nie wiem, czy dam radę, zarobiony jestem…. –
A mnie głowa boli już trzeci dzień i ciągle chce mi się spać. Jakiś kryzys mam szkolno jesienny. I zasadniczo wieczorami mam taką minę, jak Inka przyłapana na wylizywaniu własnego ogona w cudzej pościeli.
„I czego się gapicie? A dajcie wy mi wszyscy święty spokój!”