Natchnął mnie wąteczek na moim ukochanym forum Emama, o tym, jak patologiczne muszą być umysły jednostek, które oglądają „Grę o tron” i jeszcze się cieszą tą jatką i przemocą…
Nie pamiętam już, kto zainicjował temat, ale mam wrażenie, że zaczęło się od brazylijskiej maczety, którą trzymamy na lodówce. Siedząc przy wielkanocnym obiedzie z moimi rodzicami, bratem i rodziną siostry, rozkręciliśmy zaciekłą dyskusję o rodzajach broni siecznej i jej zastosowaniu.
Misiek przeżył nagłe objawienie:
– Maczeta byłaby dobra na zombie.-
– Mamy jeszcze miecz – podsunął ochoczo mąż. (teraz już wiem, czemu przywlókł ten miecz z Chin)
Mój brat, wielki miłośnik i znawca zombie, oprotestował pomysł zbliżania się do tychże na wyciągnięcie ręki i zasugerował metody prewencyjne.
Szwagier, osobnik konkretny, zaproponował ucieczkę na wyspę.
– Ale czy zombie boją się wody? – spytała siostrzenica.
– Chyba święconej – wymądrzył się siostrzeniec.
– To wampiry, bałwanie – zgasiła go jego matka, a moja siostra.
– One nie potrafią pływać, szwankuje im koordynacja ręka – mózg – pouczyłam rodzinę.
– Ale się nie utopią, w końcu nie muszą oddychać – zauważył mój brat.
– Jaki mózg? – prychnął jednocześnie Misiek
– Może jajeczko? – zasugerowała mama
– No to sobie tak będą szły powolutku po dnie – radośnie podsumowała siostrzenica nakładając sobie sałatkę – Chcesz trochę, Lola?
– Nie, zjem sobie ciastka. Ale czy one się w tej wodzie nie rozpadną na kawałki? – powątpiewająco zauważyła Lola, ze smakiem wcinając wafle.
– Jeszcze sałatki? – słabo spytała moja matka, usiłując utrzymać pozory normalności posiłku.
– Można by je przecedzić – zachichotał złowieszczo Misiek
– Ale jak już przelezą na wyspę – przerwałam mu pospiesznie – to jednak trzeba się będzie bronić. Marek, co odstrasza zombie?-
Mój brat zawiesił się na chwilę, analizując możliwości.
– Srebro! – nie wytrzymał szwagier
– To na wilkołaki- chórem powiedziały dziewczynki
– Czosnek! – rzucił siostrzeniec
– Znowu wampiry – potępiająco prychnęła siostra
– Jarzębina? A nie, to na czarownice – odpowiedziałam sama sobie.
– Nic – Odpowiedział w końcu mój brat – Nic nas nie uratuje. Będziemy zgubieni –
– Tato – wydarłyśmy się z siostrą – ratuj nas. Masz coś na zombie? –
Mój ojciec podniósł nieprzytomne spojrzenie znad krzyżówki, którą ukradkiem rozwiązywał za miską sałatki
– Może być szlifierka kątowa? –
Mama w końcu się poddała ogólnemu nastrojowi:
– Mam takie coś ze sfermentowanych pokrzyw do podlewania sadzonek- rzuciła tajemniczo – nawet zombie nie wytrzyma tego smrodu.
Uzgodniliśmy więc, że jakby co, to rodzina zwiewa na najbliższą wyspę, uzbrojona w maczety, miecze i narzędzia do obróbki skrawaniem, a do wody wpuszczamy tajną broń, czyli gnojówkę z pokrzyw. Jakbyście gdzieś natknęli się na niewielka hordę zombie, możecie pokierować ją do nas, damy radę.
Tylko po tym wątku z emamy zaczęłam mieć wątpliwości. Może to rzeczywiście jakby nie jest typowa rodzinna konwersacja wielkanocna?