Weszłam dziś rano na wagę. Pokazała mi 1135, 4 kg. Czy to znak, ze powinnam rzucić czekoladę?
Weszłam dzisiaj też na fejsbuka. Zaproponował mi udział w grupach Armia Różańca Świętego, SLD Moją Partią oraz Akwarystyka i Wędkowanie. Nie widzę związku, naprawdę.
Nie piszę, bo odzyskałam zdolność czytania. Nagle odkryłam, że znowu umiem, i to od razu w językach, jak zielonoświątkowcy prawie. Czytam więc „Kłamstwa Locke’a Lamory” w oryginale (dzięki ci, Królowo Matko, za to objawienie literackie), równocześnie z „Książki i ludzie” Łopieńskiej i powtórką „I’m not a serial killer”. Zachłystując się z zachwytu, że mogę zanurzyć się po czubek nosa w książkach, trochę jakby odpuściłam resztę.
A ponieważ przez pozostałą połowę dnia kopię, przesadzam, pielę i przycinam, wiosennie oszołomiona kwitnącymi śliwami i tulipanami, to już nie mam czasu na nic innego.
Jak tu nie siedzieć w ogrodzie? Tulipany jak latarnie, sasanki jak …no wstawcie sobie dowolne skojarzenie, ale słodkie są , no nie?
Jest proszę państwa, dobrze. W każdym razie, tendencja zwyżkowa. Nie rozpisując się zbytnio na ten temat, żeby nie zapeszać, uznajmy proces naprawczy Asi za zaawansowany projekt w toku. Stawiam sobie zadanie na wiosnę: dwa wpisy tygodniowo. No, to do następnego…