– Trzeba je zalać wodą – powiedziała moja matka pouczająco – muszą się utopić.
Naprawdę nie lubię tych ogromnych, bezskorupowych ślimaków, których pełno w tym roku w moim ogrodzie. Zżerają mi kwiatki i sałatę, ale przede wszystkim PEŁZAJĄ i ciągle się boję, że wdepnę w te oślizgłe cielska, chodząc boso po trawniku. Do tej pory zbierałam je do wiaderka i wynosiłam w najdalszy kącik pobliskiego nieużytku, ale przypełzały z powrotem z prędkością światła (no, po dwóch dniach), najwyraźniej skuszone moją pacyfistyczną postawą.
Zebrałam więc do wiaderka i zalałam wodą, czując się jak oprawca. Z poczuciem winy czekałam, aż będę mogła wyrzucić zwłoki. Ślimaki jednakowoż po chwili konsternacji zaczęły niespiesznie opuszczać zbiornik.
– Ej no, gdzie leziecie – kucając nad wiaderkiem pokierowałam mięczaki z powrotem do miejsca wiecznego spoczynku. I poszłam robić obiad, bo sumienie mnie gryzło, że tak będę stała i patrzyła na ich śmierć. Kiedy zajrzałam do wiaderka po kwadransie, w środku wesoło pluskało się kilka mięczaków, reszta znudzona postanowiła wyjść z kąpieli i rozpełzała się po trawniku.
– Dajcie spokój, nie mogę was ciągle pilnować – mamrotałam, zbierając uciekinierów i młotkując ich łopatką, żeby nie wynurzały łepków spod wody – i tak się czuję jak świnia.-
Na tym zajęciu zastała mnie Lola po powrocie ze szkoły. Przyjrzała się z zainteresowaniem i powiedziała – jedna pani w telewizji mówiła, że ślimaki trzeba posypać solą, to umrą. Ale to je okropnie boli –
– Nie no, jestem mordercą, a nie sadystą – wymamrotałam i obie w zadumie patrzyłyśmy, jak niedoszłe ofiary znowu wypełzają z grobu – może na to trzeba czasu –
Zawzięłam się. Siadłam przy wiaderku i metodycznie zanurzałam ślimaki w wodzie. Po dziesięciu minutach znudziło mi się. Ślimakom chyba też, bo wszystkie bezwładnie unosiły się na wodzie, prezentując ohydne, blade brzuszki.
– Stało się – powiedziałam uroczyście. Lola popatrzyła na mnie ze zgrozą i podziwem i powiedziała – trzeba je pochować –
– Głupio tak, zabiłam je i będę im robić pogrzeb? Wyrzucę je na drugą stronę ulicy –
Było mi zaskakująco smutno. Ciekawe, czy seryjni mordercy też miewają takie refleksje post – murder?
– Może jednak powinnam je zakopać? – dopadły mnie wyrzuty sumienia. Poszłam z łopatką na miejsce, gdzie wyrzuciłam zwłoki. Rozejrzałam się. Pusto. W oddali zamajaczył gdzieś odwłok ostatniego ślimaka, który pospiesznie opuszczał trawniczek. Pomachałam mu na pożegnanie i wróciłam do domu.
– Nie powiedziałam ci, ze do tej wody trzeba dolać trochę płynu do naczyń? – zdziwiła się moja matka następnego dnia – Na pewno ci mówiłam. Dolej płynu, wtedy na pewno zdechną –
Ja nie wiem. Do tego chyba trzeba mocniejszej psychiki albo większej determinacji. W sumie, jak je wynoszę, to mam te dwa dni spokoju, no nie?