– Dlaczego?! – spytała rozdzierająco moja córka po powrocie ze szkoły – Dlaczego ja mam tak przerąbane?! –
Pytanie było najwyraźniej retoryczne, gdyż nie czekając na moją reakcję, Lola zalała się rzewnymi łzami. Wreszcie perswazją i groźbą udało mi się z niej wydobyć powód rozpaczy.
– Dziś było losowanie (chlip), na klasowe Mikołajki (chlip), i ja wylosowałam najgorzej –
– To znaczy? –
– Wylosowałam Piotrka, (buuuu) i ja nie mogę mu nic kupić! –
No tak. O Potwornym Piotrusiu słyszałam opowieści mrocznej treści od pierwszej klasy. W połowie klasy drugiej nabrałam głębokiego przekonania, że Potworny Piotruś jest inkarnacją Koszmarnego Karolka, a kiedy w klasie trzeciej poznałam ojca Potwornego Piotrusia, odkryłam, że to jednak muszą być kwestie genetyczne.
Jednak bez przesady. Nawet Piotrusiowie tego świata nie powinni być wykluczeni z otrzymywania prezentów mikołajkowych. W zwięzłych żołnierskich słowach wytłumaczyłam to córce, odwołując się do jej rozwiniętej zazwyczaj empatii.
Lola popatrzyła na mnie zrezygnowana i zapytała – no ale co ja mu mogę kupić? –
– Książkę – podrzuciłam automatycznie
– On nie czyta –
– Grę planszową? –
– On nie gra w gry planszowe –
– Puzzle? –
Lola tylko prychnęła.
– Gumki do robienia bransoletek? Fajny notes? Coś, co kolekcjonuje? –
– On nie robi bransoletek, nie pisze i nic nie zbiera –
– To co on zazwyczaj robi na przerwach? – spytałam zdesperowana
– Bije inne dzieci – chłodno poinformowała mnie Lola
Przez chwilę pielęgnowałam w głowie myśl o nabyciu zgrabnego kija bejsbolowego w rozmiarze S, ale pospiesznie ją odrzuciłam. Zwłaszcza, że ograniczała nas cena – maksymalnie trzy dychy, no a jednak takie kije to kosztują.
Eksplorując półki w supermarkecie, udało się nam w końcu trafić na coś, co hipotetycznie może ucieszyć Piotrusia – mały helikopterek sterowany pilotem. Lola odetchnęła z ulgą, ale tuż po powrocie do domu znowu zaczęła się miotać:
-Mamo, nie możemy mu dać tego helikoptera. Przecież on tym rozwali szkołę –
– Daj spokój, chyba przesadzasz –
– Ty nie wiesz, co on może z tym zrobić! Na pewno potłucze szyby, albo lampy, albo trafi w panią, albo komuś wydłubie oko, albo… – zatchnęła się spanikowana.
OK, udzieliło mi się. W milczeniu podeszłam do pudełka i wyjęłam baterie. Sprawdziłam raz jeszcze: Baterii brak, spiczastych zakończeń brak, ostrych krawędzi brak. Zastanowiłam się, czy nie owinąć całości gąbką albo watą, ale natychmiast wyobraziłam sobie hipotetycznie złowieszcze zastosowania waty albo gąbki i zrezygnowałam. Za to opakowałam prezent tak pedantycznie, że samo rozpakowanie powinno zająć Piotrusiowi kilka cennych chwil ( „take cover, everybody take cover”). Może nie nosi baterii w szkolnym plecaku?
O matko, nie wytrzymam tego napięcia do jutra! Niech już będzie po Mikołajkach! Niech oni wezmą te prezenty do domów!