– Gdzie moje papiery?! –
– Tutaj, zwinięte w reklamówce. Wiedziałam, że ich nie ruszysz jeszcze przez miesiąc najmarniej, więc upchnęłam, żeby nie zawadzały –
– Nie bądź zgryźliwa –
– Jestem racjonalna. Wiem też, że swojej szuflady z papierami nie ruszysz do końca roku, a już nic tam się nie mieści, więc papiery musiały wylądować w reklamówce. Ale czy mógłbyś pozbyć się przynajmniej tego stosu z komody? Trochę mi przeszkadza –
Mąż rzuca mi spojrzenie mroczne i złowieszcze. Oddala się na pół godziny, żeby zmobilizować wewnętrzne zasoby energii. Wraca. Pod naciskiem jego spojrzenia wycofuję się do pokoju, gdzie dobiegają mnie tylko bolesne jęki, wzdychanie i prychanie. Po czterech minutach …
– Nie, ja nie mogę teraz tego zrobić. Muszę być w odpowiednim nastroju! Ale popatrz, teraz to tylko stosik! –
Faktycznie, stos papierów zmalał o jakieś sześć centymetrów i przy dobrej woli można nazwać go stosikiem.
Klepię męża pocieszająco po ramieniu. Staram się zrozumieć. W końcu to trudny i bolesny proces, wymagający przejrzenia świstków i starych pism branżowych, uporządkowania wizytówek, a niedajboże wręcz wyrzucenia jakiegoś papierka.
Oglądałam takie programy o zbieractwie. Oni mają fachową pomoc psychologiczną, bez tego nie są w stanie wyrzucić nawet opakowania po płatkach. Dlatego kiedy po raz kolejny napomykam coś o usunięciu skrawka papieru drukowanego i słyszę – Nie naciskaj, nie naciskaj. Ja to zrobię, w swoim tempie – wycofuję się, w końcu nie mam odpowiedniego przygotowania do pracy z kompulsywnym zbieraczem papieru. I nie wspominam o tym, że na strychu nadal stoją stosy pudeł z jego notatkami ze studiów i każdym tekstem, który kiedykolwiek napisał albo choćby miał w planach.
Czy wy też tak macie? W sensie tak wybiórczo? Bo mąż bez drgnienia powieką wywala ciuchy, zbędne gadżety, sprzęty domowe, no, całą resztę poza papierem zadrukowanym.
Ja beztrosko i bezmyślnie wyrzucam wszystko (i potem szukam niezapłaconego rachunku czy paragonu do reklamacji). Co też jest dość bezsensowne, tyle tylko, że mniej stosów generuję. Jak znaleźć złoty środek?