Stała sobie u męża w poprzedniej pracy. Praca poszła się gonić, a palma stanęła u nas w domu, niepomiernie mnie irytując. Wielka, rozłożysta i rozmemłana naokoło, cholernie utrudniała chodzenie po pokoju i prowadziła do uszkodzeń cielesnych, z których najbardziej spektakularnym przykładem było rozcięcie mojej rogówki i kilkudniowa ślepota.
Ale mąż, najwyraźniej związany emocjonalnie z tym zielskiem, ignorował sugestie wyrzucenia na kompost, rytualnego spalenia czy pocięcia badyla na wióry. Kiedy więc mąż znalazł nową pracę, natychmiast, z największą ulgą wydelegowałam palmę na nowe stanowisko.
A teraz wróciła. Jeszcze większa i bardziej wkurzająca. Mąż właśnie zakończył kolejny etap zawodowy, ładując mi się z palmą do domu i do mojego dotąd spokojnego, bezpalmowego i rzadkomężowego światka.
Szlag. Palma palmą, ale mąż znowu bezrobotny. Poprzednio, skupieni na chemiach, badaniach i kontrolach, jakoś przeżyliśmy nietypowy dla naszego związku okres intensywnej bliskości.
Teraz…zobaczymy.
Na razie robię mu listy. Długie, pogrupowane tematycznie, obejmujące lata braku mężowskiej ręki. Możliwe, że za jakiś czas będę miała najlepiej funkcjonujący dom w województwie mazowieckim i najbardziej wkurw…ego małżonka.
No, ale to będzie dodatkowy bodziec do szybkiego znalezienia nowej pracy, ne c’est pas?
A reszta wieści później, bo ja wciąż się adaptuję do zmienionej sytuacji rodzinnej….