Lola ma dziś urodziny, więc wesołe zróbcie miny…i się cieszcie w głos i w duszy, że Loli przekłułam uszy!
Właściwie nie ja, tylko kosmetyczka. – Boję się – rzekła Lola na fotelu.
– To złaź, ja ci nie każę uszu dziurawić –
– Nie, zostanę – rzekło mężnie dziecko. I zostało, chociaż…- Bolało -chlipnęła na koniec – ale nie szkodzi –
No, to jak w dowcipie o teściowej, na te urodziny tylko uszy jej przekłułam. A złote kolczyki za rok.
Czy wiecie, co robią dziesięciolatki na urodziny? Oprócz, jak widać, dziurawienia małżowin? Dziesięciolatki zapraszają przyjaciółki do kawiarni, gdzie delektują się smakołykami i plotkują uroczo. Za osiem lat… wstaw zamiast kawiarni zadymiony pub, zamiast smakołyków piwo, a zamiast przyjaciółek kudłatych młodzieńców i będzie prawie to samo.Nie rozumiem, czemu oni tak szybko dorastają?
Miśkowi się dowcip wyostrza jak sekator na wiosnę.
– Nie rozumiem, czemu Chelsea może zdobyć tylko jedną bramkę, a Kazań musi aż trzy? – nieopatrznie wtrąciłam się do żywej dyskusji sportowej między ojcem i synem.
Mąż juz tchu nabierał, żeby mi z wyżyn swej mądrości udzielić wyjaśnień, ale Misiek się wciął zgryźliwie – Daj spokój, tato, to byłby poziom „superekspert”. Na poziomie „ekspert” możesz jej spróbować wytłumaczyć, co to jest spalony –
– Phi – obruszyłam się zirytowana – spalone to mi z ręki jadły, jak cię jeszcze na świecie nie było – Ale dobra, faktycznie wciąż nie wiem, co ten ten spalony (poza oczywistym skojarzeniem z obiadem), więc nie rozwijałam tematu.
Z zemsty podczas gry w kalambury kazałam mu zgadywać przysłowie „Wielki jak brzoza, a głupi jak koza”. A przy okazji usłyszałam od męża przyjemny komplement – Kochanie, jak ty ładnie robisz pingwina – (i nie, to NIE jest pozycja seksualna)
Mąż jest rozdarty w swej bezrobotności jako ta brzoza, tfu, sosna (sosna była u Żeromskiego, prawda, że sosna, błagam?!). Napalił się na jedną taką robotę jak szczerbaty na suchary. Ja się boję jak cholera, bo robota bardzo, hmm, stresująca, i taka, że na bank będzie go nie lubić całkiem duża rzesza ludzi. Ale rozumiecie, mąż twierdzi, że ciekawa i rozwijająca. Ja tego męża nie rozumiem czasami, jak słowo daję.
Dla mnie przekleństwo „Obyś żył w ciekawych czasach” jest najgorszym z możliwych. Kocham nudę, pławię się w codzienności, napawam rutyną. JAK można dobrowolnie wchodzić w ciemną uliczkę, radośnie czekając, z której strony dostaniesz w łeb? No dobra, przesadzam. Ale na wszelki wypadek rozszerzyłam zakres moich standardowych lęków o ewentualność dostania tej pracy.
PS. Mąż ma i-de-al-ne wyniki badań kontrolnych. No. Tym się nie martwię przynajmniej.
PS 2. Nie ma śniegu. Nie ma śniegu. Nie ma śniegu. Nie ma śniegu. Nie ma śniegu……