Odwiedzili nas bardzo dawno niewidziani przyjaciele. Na tyle dawno, że wymiana informacji, co się u nas zmieniło, trwała co najmniej dwie butelki czerwonego i pół butelki nalewki malinowej.
Pogłowie kotów przyjaciół spadło w międzyczasie o jedną trzecią. Ponieważ denat, tfu, drogi zmarły, był ukochanym kotem przyjaciół, został skremowany, bo nie mieli sumienia zakopać go gdzieś pod płotem.
Teraz kot spoczywa na półce z książkami, w gustownej bordowej urnie opatrzonej plakietką „pan X” (znaczy nazwiskiem naszego przyjaciela). Muszę przyznać, że urzekła mnie wizja codziennego spoglądania przy śniadaniu na urnę z własnym nazwiskiem.
Oraz głębia przywiązania do zwierzątka. Chociaż boję się, że u nas byłoby gorzej: – Jakby się coś stało Lulu, mamusiu – łzawo i rzewnie poinformowała mnie Lola – to ja prawdopodobnie umrę –
Ja nie wiem, czy na to nawet urna na kominku pomoże…
A w ogóle to zrobiłam sobie kawałek grzywki (znaczy taką grzywkę umiarkowaną). Potwornie mnie denerwuje i ciągle włazi w oczy. Jak te modne laski wytrzymują z zasłoniętą połową twarzy?
Mąż mówi, że mi ładnie. Ale on mnie teraz specjalnie dręczy komplementami, żeby podbić swoją satysfakcję z faktu, że pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się zapomnieć o rocznicy ślubu. Normalnie siedział cicho, nic nie mówił, i nagle wieczorem przyleciał do mnie z pierścionkiem. Ja oczywiście zrobiłam oczy królika w świetle reflektorów, a potem na niego nawrzeszczałam, że mi nie przypomniał. Był cholernie z siebie zadowolony. Następnego dnia przycwałował z pracy z pękiem czerwonych róż, dziewiętnastu, żeby tak, jak stwierdził, symbolicznie było. Doskonale wiedział, że ja już zdążyłam zapomnieć o tym, że zapomniałam o tej przeklętej rocznicy!
I uwierzcie, bił od niego triumfalny blask moralnego zwycięzcy, kiedy zirytowana wpychałam to zielsko do wazonu. Ja nie wiem, to chyba już podchodzi pod przemoc psychiczną w rodzinie? Nie wiem tylko, czy na podstawie pierścionka i róż założą mi niebieską kartę?