Misiek od środy na obozie młodzieżowym w Pieninach (nieźle, mamo, żarcie jadalne, wycieczki fajne, dziewczyny do rzeczy, da się przeżyć)
Mąż od soboty na szkoleniu (atak alergii z sensacjami typu schuchnięte oczy itp, współczuję zdalnie)
Lola od wczoraj na obozie z Klubem Przygoda (mamo, ratuj, tu jest STRASZNIE, kazali nam zakładać pościel na łóżka i łazienka jest brudna, i jest nas pięć w pokoju, i za głośno było w autokarze, i JAK JA TO PRZEŻYJĘ?!)
Asia SAMA. No dosłownie, literalnie samiutka, jak przysłowiowy palec. Od wczoraj. Do środy.
Ja pierniczę! To takie dziwne uczucie. Nie muszę myśleć o:
jedzeniu (mamo, kanapeczkę, obiad, kolację, mamo, jestem głodna)
sprzątaniu (podnieś, wytrzyj, zamieć, umyj, zbierz rzeczy, ciuchy, książki, spakuj/rozpakuj zmywarkę, zbierz/powieś pranie, uprasuj)
ratowaniu świata (nudzi mi się, pomóż, przyklej, zaszyj, zobacz, co zrobiłam, posłuchaj, a ja mam problem, mamo, pokłóciłam się z Olą, mamo, poczytaj)
organizowaniu życia (wstań od komputera, wróć o piątej, kładź się wreszcie, wstań wreszcie, tak, możesz, nie, nie możesz, rusz się z domu, wracaj do domu)
Właściwie nie muszę nic. No, poza recenzją scenariusza i posprzątaniem stajni Augiasza, czyli pokoju Miśka, który w przypływie fantazji pomalowałam i odnowiłam wczoraj z moim ojcem.
Jest błogo. Cicho. Nieludzko czysto i niezmiennie. Jakoś tak…nienaturalnie. Jak ja do licha przeżyję te dwa dni????