refleksje chałturnika

Kochani scenarzyści,

Zmiłujcie się. Przecież zanim wasze błyskotliwe pomysły znajdą się na taśmie filmowej, ktoś musi je przeczytać. A ktoś ma już nerwową wysypkę i różne tiki po przeczytaniu kilku polskich scenariuszy pod rząd. Przysięgam, że ktoś nie miewa tików po przeczytaniu scenariuszy obcojęzycznych, nawet tak ekstrawaganckich, jak o zombie, końcu świata czy inwazji kosmitów. I ten ktoś nie rozumie, skąd się bierze ta różnica? Czy ktoś jest ślepym wielbicielem amerykańskiej popkultury i nie widzi zalet szkoły łódzkiej ani komedii romantycznych by wczesna Łebkowska? Czy ktoś jest, niedajboże, antypatriotą, co gniazdo swe kala?

Niestety, chałturząc, ktoś widzi niemal wyłącznie trzy typy scenariusza polskiego. Typ starszy, który można nazwać turpistycznym realizmem – jest źle, znikąd pomocy, wódka się skończyła, kobiety to dziwki, a nam wciąż skrzydła podcinają (te husarskie).

Typ pośredni, czyli motylem jestem – jestem śliczna, on jest śliczny. Ja jestem biedna,niech was nie zmylą te szklane schody w apartamencie i Pollack na ścianie, za to on jest bogaty, bo pracuje w korporacji.  A jak już zmylimy Ciotunię z Radomia i Brzydką Sąsiadkę, możemy zatonąć w swych ramionkach forever.

Typ względnie najnowszy – jesteśmy młodzi, gniewni i obejrzeliśmy wszystkie filmy Tarantino. Wczoraj ktoś czytał taki scenariusz i miotał się przez kilka godzin pomiędzy zażenowanym chichotem a waleniem głową w klawiaturę.

Proszę was, drodzy scenarzyści, w imieniu ktosiów. Papier wszystko zniesie. Ale redaktor już nie. Przyswoi informację, że bohater był skrzywiony jak „żyrafa po kompresyjnym złamaniu kręgosłupa”, ale ma już problem ze  zobrazowaniem sobie, że inny bohater był „wielki jak kurwa mać”. Co gorsza, po kolejnym dramatycznym opisie, że ten tamtego w rękę, aż kość wyszła, a tamten drugiego w brzuch, i krew tryska z otwartych jelit, a tego trzeciego gwałci analnie grupa nazistów, podczas kiedy czwarty prowadzi z nimi  błyskotliwą pogawędkę pełną piętrowych porównań, redaktor zaczyna być cholernie znużony i tak jakby pomija te opisy…

A tu okazuje się, że jak u Orzeszkowej, bez opisów to niewiele zostaje. I ktoś się czuje zagubiony, bo mu wciąż akcja umyka, i nie wie, co się stało z panem, co się kręcił po scenariuszu od trzeciej strony, a teraz znikł (coś mu wyrwali, a ktoś nie zauważył  w tej powodzi słów?). I nie wie, czy ten nerwowy chichocik, jaki mu się nieustannie wyrywa, to jest jeszcze zgodny z waszymi zamierzeniami, czy może już nie. 

Mam apel – zanim wyślecie wasze ukochane i wypieszczone dzieło w szeroki świat, przeczytajcie. Nie pomaga? Przeczytajcie jeszcze raz, przy okazji poprawcie ortografy. Wciąż wam się podoba? Dajcie do przeczytania bratu/siostrze/pani od polskiego/koleżance, która was nie lubi, przynajmniej będzie szczera.  A dopiero później znęcajcie się nade mną, OK?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s