Odmiana – pracowałam, pracuję, będę pracować, umrę z przepracowania……
Jest taki moment, kiedy jestem pasterzem. Dostaję nowy projekt. Nowych autorów. Niewinne świeżynki, nieświadome jeszcze, w co się pakują. Ja jestem jeszcze dobrym pasterzem, który musi ich pokierować na jedynie słuszne pastwisko wysokiej oglądalności. Wiąże się to z cierpieniem autorów, którzy najpierw usłyszeli, że jest projekt jest cool i fajny i telewizja go zrobi. A potem słyszą ode mnie – i w dodatku nawet jak mi nie wierzą, to nie mają wyjścia – że ich projekt jest dobry, ALE…To ALE jest mocno stresujące, bo, bądźmy szczerzy – ja też do cholery nie wiem, co zrobić, żeby ten projekt był dobrze oglądany. Ja tylko mogę się starać.
ALE nowoprojektowe zajęło mi w tym tygodniu dużo czasu, całe te przygotowania, spotkania z autorami i kombinowanie, co i jak.
Jest też taki moment, kiedy znienacka pasterz staje się owcą. Zagonioną do narożnika i beczącą z zaskoczenia – aaaalleeee jaaak toooo? Ten moment to spadek oglądalności. Jeśli serial przestaje się oglądać, jest to wina scenarzysty/redaktora bądź ich zbrodniczej spółki. Nawet jeśli nie, to i tak oberwą.
Ruszyliśmy na ratunek projektowi, ale to trochę jak reanimacja zombie – co z tego,że się rusza, skoro i tak trup. Niemniej jednak, jak lekarze na Ostrym dyżurze ratujemy pacjenta, nie bacząc na koszty własne.
Reanimacja zajęła mi całą resztę tego tygodnia włącznie z poprzednim weekendem i połową nocy.
Jestem ledwie żywa. Niewyspana. Zestresowana. Wykończona do wyrzygu. Wyglądam jeszcze gorzej niż normalnie.
Jeszcze tylko piątek. I już. Wyśpię się. Poczytam jak człowiek. I nie będę pracować w weekend, czy to nie cudowne? I coś na blogu napiszę. Może nawet – o serce, pohamuj łomot – wybiorę się na spacer?