Wielkanoc za pasem, a ja mam kryzys duchowy. A raczej bezduchowy (bezduszny?).
Nie widzę sensu w tych świętach i samą mnie to irytuje. Dla mnie to tylko przedłużony o jeden dzień weekend i trudno mi się odnaleźć w ogólnym larum, jakie jest z tego powodu podnoszone.
Strasznie żałuję w takich chwilach, że nie jestem katoliczką ani nawet wiccanką, żeby kultywować ten moment przejścia w nową fazę, ten nowy początek. Wsłuchuję się w siebie, żeby odnaleźć tę dziecinną radość i emocje i nic, pusto i głucho. Żadnego wewnętrznego odrodzenia nie czuję. Trochę żal.
Kiedyś czepiałam się jeszcze tradycji – pisanek, koszyczka, specjalnego świątecznego menu. Teraz w tym także nie widzę specjalnego sensu, jakoś straciłam zapał do podtrzymywania czegoś, w czym nie widzę żadnego sensu poza rytuałem. A może te rytuały sa jednak potrzebne?
Chyba zrobię rodzinne święto wiosny.
Z okazji święta wiosny pomaluję paznokcie, założę spódnicę i upiekę mazurek kajmakowy. W ramach podtrzymania rytuału. Jajka z Lolą zafarbuję i zetnę trochę forsycji do wazonu. Zjemy za duży obiad i za dużo słodkich ciast.Pojedziemy na wycieczkę rowerową i pogapimy się w telewizor jak przyzwoita polska rodzina.
Czy to zaspokoi moją wewnętrzną potrzebę duchowej przynależności do przeżywającej jakiś cykl wspólnoty? Zaczynam rozumieć ludzi, któzy na starość wracają do religii. Bo w pewnym momencie zaczyna czegoś brakować. Właśnie w takich chwilach.
A myślałam, ze jestem całkowicie ideologicznieodporna….