Powoli przyzwyczajam się do życia Prawie Bezrobotnego. Z dużą przyjemnością. Co więcej, odkryłam, że bycie na wypowiedzeniu ma milion plusów, o których nawet nie pomyślałam wcześniej.
Rano oczęta zaspane otwieram, i włącza mi się automat: szybko, szybko, zaraz trzeba lecieć do roboty…a ja go (ten automat znaczy) po łbie, no bo przecież luzik, mąż dzieci odwiezie, a ja jeszcze chwilę poleżę, na dziesiątą do roboty dojadę, bo po cholerę mam się tak spieszyć? Bo co? Z roboty mnie zwolnią? Chłe, chłe…
W pracy, kiedy już wszyscy inni przestali nas traktować jak kolonię trędowatych (ach, te spojrzenia pełne współczucia, ale też i podskórnego niepokoju, czy wypowiedzenia nie są czasem zaraźliwe), też jest bardzo przyjemnie i uroczo.
Nie ukrywam, że trochę zestresowała nas początkowo wiadomość, że duża stacja telewizyjna nie potrzebuje stałego zespołu redakcyjnego. W sumie kilkanaście osób dowiedziało się, że przez kilka lat wykonywało zupełnie zbędną pracę…Zwłaszcza, że osoby, które nie prowadzą aktualnie projektu, zostały od razu zwolnione z obowiązku pojawiania się na stanowisku.
Ale doprawdy, nie rozumiem, dlaczego to idiotyczne poczucie odpowiedzialności sprowadziło nas na manowce niepokoju i przygnębienia. Życie jest piękne!
Wcześniej miotałam się nieustannie, usiłując pogodzić bieżący projekt z masą dodatkowych pierdół, którymi jakby mimochodem byliśmy obarczani: dziesiątkami scenariuszy do czytania, jakichś odcinków do zredagowania, opinii o innych projektach.
A teraz, sama przyjemność: chodzą i proszą. No bo przeciez ilość pracy się nie zmiejszyła. Za to ilość wykonujących ją osób, owszem, bo reszta ochoczo dostosowała się do sugestii pozostania w domach. Ale ja z zafrasowaną miną mówię: no wiesz, mam projekt. Muszę go pilnować, bo sam/sama rozumiesz, to teraz moje jedyne źródło utrzymania. Rączki w duchu zacieram, odpalam bloga i mam w poważaniu. Bo co mi zrobią? Zwolnią mnie?
No dobra, przyznaję, nie jestem aż taką świnią. Po pierwsze jednak mam strasznie dużo roboty przy Manuelli, a po drugie irracjonalne poczucie odpowiedzialności każe mi czasem odwalać te dodatkowe prace, ale wiecie co? Nareszcie poczułam się doceniona, i ktoś mi za to dziękuje. I rozumie, że robię to kosztem własnego projektu. I w ogóle..no, mówiłam, życie jest piękne:-)
Wiem, że to brzydko cieszyć się z cudzego nieszczęścia. Wiem, ale co z tego. Mam tę swoją mściwą satysfakcję, bo chyba nawet szybciej, niż sądziłam, firma połapała się, że to raczej nie był najbardziej przemyślany pomysł. Trzeba było myśleć przed, cholera.
A ja dzięki temu połapałam się, że niewolnicza etatowa praca, i znikanie z domu na 11 godzin dziennie, i życie w wiecznym stresie i pośpiechu wcale nie jest jedyną alternatywą. Bo wygląda na to, że mogę robić całe mnóstwo ciekawych rzeczy, a za niektóre z nich mogę nawet dostawać całkiem przywoite pieniądze.
No, i czyż życie nie jest piękne? Dobra, dobra, wiem, powiecie mi, że sztucznie podtrzymuję się na duchu, ale co tam, grunt, że zamiast ściany zaczęłam widzieć światełko:-)