Ja pier….! Eureka i alleluja! Nareszcie zstąpiło na mnie objawienie. Proszę o pokłon i tytułowanie mnie od dzisiaj „Miszczem Telenoweli”!
Gdyż albowiem niebiosa zesłały na mnie wczoraj łaskę zrozumienia. Zamiast czterdziestodniowego postu i błąkania się po pustyni wystarczyło jedno, dwunastogodzinne planowanie kolejnych odcinków.
Od dawna wyzewnętrzniam się na blogu, jakim wyzwaniem jest dla mnie praca nad telenowelą. Z powodów oczywistych:
a) zasadniczo prawie nie oglądam telewizji
b) jeśli już siadam przed telewizorem, to oglądam wyłącznie filmy fabularne, ze szczególnie czułym pochyleniem się nad horrorami klasy B i mrocznymi dreszczowcami, Discovery Channel albo kreskówkę „Fineasz i Ferb”
c) jedyne wytwory serialowe, które jestem w stanie bez większego znużenia śledzić przez dłużej niż dwa odcinki, to „House”, „Mentalista”, „True blood”, „CSI” i „Ocalić Grace”, czyli znowu krwiście i mroczno…
Nieustannie natykałam więc w swoim umyśle na blokadę pod tytułem: co ja do cholery robię? I do czego to w ogóle służy?
I nagle…tadam! Dwunastogodzinny maraton rozważania miliarda możliwości: co zrobić z naszymi bohaterami, i co oni zrobią, kiedy wpuścimy ich w te maliny, zaowocował nagłym olśnieniem: już wiem, na czym polega telenowela!
To bardzo proste, musiałam tylko otrząsnąć się ze swoich dawnych nawyków, że film ogląda się po to, żeby śledzić w napięciu akcję, zadziwiając się po drodze niezwykłymi przygodami bohaterów.
Przypuśćmy, że wymyślimy sobie, że w odcinku 120 naszą bohaterkę porywa UFO. I teraz uwaga, musimy mieć świadomość, że całkowicie nieistotne w tym przypadku są:
a) informacje dotyczące anatomii Marsjan i ich choćby najbardziej drastycznych upodobań kulinarnych
b) szczegóły napędu statku kosmicznego i prowadzonych tam badań na ludziach
c) cel porwania, nawet jeśli miałoby to być dokonanie fascynującej krzyżówki gatunkowej z kosmicznym pajęczakiem, kolonoskopia przez gardło albo choćby banalna hipnoza celem zamachu na amerykańskiego prezydenta
Istotne jest Tylko Jedno: czy główny bohater zdąży uratować bohaterkę przed proszoną kolacją u cioci Antonelli, i czy w międzyczasie zła bohaterka zdąży zaciągnąć go do łóżka. No i czy po porwaniu będą mieli jakieś przelotne (tak na trzy odcinki) problemy emocjonalne w swoim związku.
I tyle! Słowo daję, gdybym wpadła na to wcześniej, oszczędziłabym sobie wielu bezsennych nocy, a wam wielu żałosnych wpisów. Teraz jako Nowy Prorok Telenoweli jaśnieję wewnętrznym blaskiem, świadoma tego, że w cokolwiek ich nie wpakujemy, jakkolwiek idiotyczne będą ich kolejne perypetie, jest to doskonale i całkowicie nieistotne w obliczu faktu, że na koniec odcinka Adela powie w zaufaniu Danusi, że kiedy Manuela była na statku obcych, to ona widziała Artura w kawiarni z tą rudą małpą Mirellą.