– Babciu, dzisiaj na śniadanie jadłam pasztet z dziadunia! – oznajmiła bardzo zadowolona Lola.
Babcia się ucieszyła, zwłaszcza, że ewidentnie pasztet został wykonany z zupełnie innego dziadunia, bo nasz biegał po ogródku. Ale Lola jeszcze nie skończyła pakietu informacyjnego:
– Mam dwie wiadomości, babciu. Jedną dobrą, a drugą złą. Ta dobra to taka, że mamusia zrobiła takie pyyyszne babeczki kajmakowe.-
– A ta zła? – spytała babcia zaniepokojona.
– A ta zła to taka, że już wszystkie zjedliśmy! – Co było prawdą i zmusiło mnie do powtórzenia procesu produkcyjnego, ponieważ dziadek bardzo prosił o to, żeby jednak załapać się na moment pomiędzy dobrą a złą wiadomością.
Mamy więc babeczki, mazurka pomarańczowego i torcik galaretkowy, mozolnie i stopniowo przeze mnie nawarstwiany przez cały wieczór. I szynkę w coca-coli, i jajka. Niezależnie od poglądów religijnych Wielkanoc jednoczy nas w nieprzerwanej konsumpcji i rozrywkach rodzinnych na świeżym powietrzu. Zwłaszcza, że droga obopólnych wysiłków udało nam się zapomnieć o opłacie za kablówkę i w sobotę odkryliśmy, że jesteśmy całkowicie odcięci od TV. Bosssko!
Małoletni z kuzynami już dzisiaj testowali broń wodną przed poniedziałkiem. Oj, będzie się jutro działo! Lola uczy się jeździć na rowerze. Wiem, wiem, że to dziwne w jej wieku, ale moi małoletni mają chyba coś z błędnikiem. Misiek też załapał wyjątkowo późno, za to błyskawicznie- skończył siedem lat, wsiadł na rower i pojechał. Lola wsiadła dzisiaj na rower, gibła się w lewo, gibła w prawo…i podniosła pisk. Prorokuję ponuro, że zanim opanuje tę sztukę, ja dostanę zakwasów albo mąż nabawi się skrzywienia kręgosłupa. I zupełnie nie rozumiem, jak to możliwe, że chudziutka, zwinna panienka, trenująca balet i skacząca po drzewach jak kozica, nie jest w stanie, do licha, przejechać na dwukołowym rowerze?!
Ale koniec żalów. Jest wielkanoc, wiosna, i życie jest fantastyczne. Czego i wam wszystkim życzę!