Czy zastanawialiście się kiedyś, jak niezwykle istotną rolę spełnia w życiu człowieka ręka? No, rozumiem jeszcze, prawa- pisać jakoś trzeba, jeść, biegi zmieniać w samochodzie. Ale lewa?
Aktualnie jestem jednak przekonana, że brak możliwości użycia lewej ręki to istny kataklizm. Przynajmniej dla otoczenia poszkodowanego. Mąż ma chwilowo nieużywalną rękę – ślicznie zszyty palec i całą łapę owiniętą łupkami i bandażami. Co oznacza dla jego żony, że:
– musi mu wiązać buty – poniekąd żenujące, tak kucać pod nogami faceta i to tylko po to, żeby mu sznurówki związać
– musi mu wiązać niezbędny do pracy atrybut, czyli krawat – czułam się dzisiaj jak żona ze Stepford, mozolnie i wybitnie nieudolnie motając mu pod szyją coś, co w moim wykonaniu wyglądało jak żeglarski węzeł
– musi też owijać mu rękę folią, żeby mógł się wykąpać, w związku z czym musi wstawać wtedy, kiedy on, tracąc cenne 20 minut snu
– kroić chleb i robić kanapki – coś, czego udawało mi się unikać przez siedemnaście lat małżeństwa
Jednym słowem, dopiero chwilowe kalectwo męża sprowadziło mnie do poziomu każdej przyzwoitej żony. Chyba zaczyna mi być głupio. Mam nadzieję, że szybko mu te bandaże zdejmą, bo jeszcze mi ta obsługa wejdzie w krew i siedemnaście lat feministycznego leserstwa pójdzie się gonić.