Hulam po ogródku. Jutro nie będę się mogła wyprostować. Wiem, bo już dzisiaj sczołgałam się z łóżka, ale co tam. Wiosna przyszła! Jak w mordę!
Rozkwitły mi pierwsze cztery krokusy. Z wielkim przejęciem robiłam im wczoraj mini płotek, żeby małoletni w wiosennym szale ich nie zadeptali. Całe pole krokusów już się czai na moim trawniku, żeby zaniebieścić trawę. Tulipany, które jak zwykle sadzę jesienią chaotycznie i bez planu, w najbardziej zaskakujących miejscach ogrodu wychylają zielone liściaste łebki i, jak co roku, czekam z napięciem, jaki kolor gdzie rozkwitnie? Małe poletka szafirków i białych cebulic na razie wyglądają jak łany szczypiorku, ale jeszcze chwila, i będą świecić biało- szafirowym blaskiem nawet po zmroku.
A poza tym: obcinałam, wycinałam, zbierałam śmieci, zamiatałam ścieżki, wsadzałam cebulki takich ładnych kwiatków, których nazwy nie pamiętam, ale pamiętam, że mają zabójcze kolory i siałam w doniczce pomidorki koktajlowe. Takie pomidorki trzymam później w donicy i codziennie z czerwonych girland zrywam te, które akurat dojrzały (Lesmianem poleciałam, no nie?: zrywalismy przybyłe tej nocy maliny…)
Pomyśleć, że jeszcze dziesięć lat temu byłam wielkomiejskim stworzeniem, dla którego maksymalnym wysiłkiem ogrodniczym był zygokaktus w doniczce na parapecie…. Nawet nie wiecie, jaka to frajda, taki ogródek! Z działkowym pozdrowieniem: Asia.