Korki są szalenie praktyczne, w sensie nie te do wina (chociaż one też mają wiele dziwnych zastosowań) tylko te drogowe… Jechałam dzisiaj, zaraz, wróć, przemieszczałam się dzisiaj do pracy z prędkością średnią 7 kilometrów na godzinę- w sumie równo dwie i pół godziny. Mogłabym się frustrować, wściekać, na przykład z powodu faktu, że dziś do 11.00 muszę oddać gotowe odcinki i liczyłam na co najmniej 2 godziny poprawiania ich przed godziną zero.
Ale nie – postanowiłam czerpać garściami radość życia. Tak więc, z dumą donoszę, że:
-zrobiłam sobie staranny manicure i uczesałam się
– posprzątałam wnętrze samochodu i wytarłam zakurzone plastiki
– wypolerowałam irchą lusterka
– spisałam listę zakupów
– przemyślałam sprawę remontu ze szczególnym uwzględnieniem koloru ścian w dużym pokoju
– wykonałam kilka pilnych telefonów, a nawet umówiłam się do dentysty
– pogadałam przez telefon z Miśkiem, który złożony ciężką niemocą (czytaj – katarem) spoczywa w barłogu zamiast iść do szkoły
– odbyłam krótką medytację popartą cudownie białym i cholernie romantycznym widokiem za oknami samochodu (ommmm, ommmm, ommmmmmatko, zaraz mnie szlag trafi!)
Tym sposobem z poczuciem dobrze wypełnionego czasu i z silnym parciem na pęcherz (narasta we mnie przekonanie, że powinni na drodze dojazdowej do stolicy stawiać tojtojki) już o godzinie 10.20 zaczęłam dzień pracy. Hurra! I jeszcze raz, anemicznie: hurrra………