W sumie przyznaję- lubię moją pracę. Szanowny mąż twierdzi z przekąsem, że jest dla mnie idealna, ponieważ ktoś mi płaci za dwie rzeczy, które według niego najlepiej potrafię: czytanie i krytykowanie.
Pokornie przyznaję, że ma rację. Obydwie czynności idą mi dość sprawnie i faktycznie zajmują mi jakieś 50 procent czasu pracy. Ale ten tydzień to był jakiś totalny maraton. Co chwilę musiałam z powodu nieustających spotkań przestawiać sobie zwrotnice w mózgu o 180 stopni z projektu na projekt. Milion telefonów i „tylko na chwilę” pytań, skutkujących np godzinnym stukaniem w komputer. Mózg pracujący na takich obrotach, że niemal czułam zgrzytanie trybików – bo ogarnięcie świata złożonego z kilkunastu postaci, ich historii, szczegółow z życia, fachowych aspektów ich pracy i problemów – naprawdę nie jest łatwe. Na poniedziałek musi być gotowy kawał materiału, z którego aktualnie mam jedną czwartą. Czeka mnie upojny weekend w związku z tym.
Mam język na brodzie, oczy w kieszeni i cycki na klawiaturze.
Mam dość. Mam dość. Mam dość. Spadam. Dzieci chociaż chwilę pooglądam. Kota nakarmię. I do komputera. Błee.
Ale wszystkim miłego weekendu życzę!