Budzik nie zadzwonił. Fakt, jest stary, ale to go chyba nie zwalnia z obowiązku dzwonienia, kiedy powinien. Było późno jak cholera i już wiedziałam, ze dzisiaj nic nie będzie proste.
Wyskoczyłam z łóżka, odkryłam kołdry z gołych nóg małoletnich, krzyknęłam- wstawajcie, bo matka zaspała! – i pognałam do łazienki.
Oczywiście, kiedy wyszłam spod prysznica, odkryłam, że dzieci śpią nadal. Po skutecznym dobudzeniu (vide: potrząsanie, śpiewanie „wstań, Zenek, wstań”, ściąganie kołdry, zrzucenie z łóżka, groźby werbalne i szantaż) udało mi się doholować Lolę do łazienki, podczas kiedy Misiek uznał, że dysponuje jeszcze dużą ilością wolnego czasu i poszedł po pokoju pograć na PSP. Teraz nadchodzi czas na poranną komedię slapstickową:
Ja – biegam nerwowo między łazienką i sypialnią, ubierając się i popędzając Lolę, żeby wstała z podłogi w łazience i się umyła.
Misiek- gra na PSP
Lola – apatycznie gmera szczoteczką w buzi, leżąc na podłodze
Ja- każę Miśkowi i Loli ubrać się wreszcie, bo uduszę
Misiek – nie odkładając PSP sięga po skarpetkę
Ja- uspokojona, biegnę do kuchni, żeby wstawić wodę i mleko, za chwilę jednak biegnę do pokojów dzieci sprawdzić postępy w ubieraniu się
Lola- w samych majtkach leży na podłodze
Misiek- z jedną na wpół ubraną skarpetką martwym wzrokiem wpatruje się w przestrzeń
Ja- pomagam Loli się ubrać, wydając jednocześnie Miśkowi komendy głosowe, które mają go przeprowadzić przez proces ubierania się
Mleko- kipi
Kiedy już udało mi się skłonić małoletnich do ubrania się, domyć kuchenkę, zrobić herbatę i płatki, opadłam z sił.
Niemrawo powlokłam się do łazienki, aby nadać mojej znękanej fizjonomii znamiona świeżości i kompetencji. Oczywiście, całkowicie bezskutecznie. Nie miałam jednak czasu roztkliwiać się nad niedoborami własnej urody, bo zegar nieubłaganie wskazywał na fakt, że dzisiaj z pewnością nie będę w pracy o godzinie dziewiątej.
Czym prędzej wyrwałam im sprzed nosa resztki śniadania i brutalnie zagoniłam do przedpokoju. Sukces. Pobili się tylko raz, może dlatego, że widzieli wyraźnie, że ja się mogę zaraz do tej bójki przyłączyć, więc założenie dwóch kurtek, dwóch czapek, dwóch par butów i jednego szalika zajęło im TYLKO 10 minut.
W samochodzie uświadomiłam sobie, że na stole została mój nietknięta herbata, i że zapomniałam zjeść śniadania. Niestety okazało się także, , że Lola zapomniała wziąć ukochanego szczurka- rozpacz, szloch i zgrzytanie zębów. Wrrrrr. Z ogromną dozą dyplomacji i podstępów odwiodłam ją od pomysłu natychmiastowego pieszego powrotu po nieszczęsnego pluszaka i pozostawiłam w placówce opiekuńczo- wychowawczej.
Całkowicie wykończona, głodna i na fali adrenaliny, opadłam na siedzenie samochodu, ze szczerą ulgą myśląc o najbliższej godzinie, którą miałam spędzić w korkach warszawskich. Co za ulga! Żadnych dzieci w zasięgu wzroku!