Melduję się. To ja, zdyszana, niewyspana i pełna poczucia winy.
Wróciliśmy z kompletem w miarę nieszkodzonych kończyn, zestawem tobołów z pourywanymi kółkami, przykurzoną opalenizną i przerażającym przemytem w walizce. A przecież nas ostrzegali- pani rezydentka, rozliczne napisy w hotelu i w przewodniku, a nawet autorzy karteczki, wsuniętej dyskretnie pod nasze drzwi dzień przed odlotem. Treść tego dzieła brzmiała mniej więcej tak:
Samolot z powodu nocnego trybu życia pilotów odlatuje o nieludzkiej godzinie, więc obudźcie swoje nieznośne bachory wystarczająco wcześnie, żeby opuścić nasz hotel w porę. Gorąco prosimy, abyście za rok zechcieli właśnie u nas wydać swoje lekką ręką zarobione dolary. Teraz jednak nalegamy, abyście nie zabierali ze sobą na pamiątkę naszych mydełek i firmowych zapałek, a nade wszystko przypominamy, że wywożenie doczesnych szczątków węży i krokodyli, muszli i rafy koralowej będzie karane zakopaniem po szyję w piasku pustynnym, skopaniem na śmierć przez wielbłądy i/lub dożywotnim widokiem na nasz sklep z pamiątkami.
Ale fakt, przed przeczytaniem trochę nadużyłam lokalnych drinków, więc mogłam coś przekręcić. Niemniej jednak małoletni POTWORNIE chcieli coś przemycić. O ile Misiek nie wyszedł poza rozwiązania konwencjonalne: – W kieszeni? Mamo, a mogę w kieszeni? A w bokserkach? -, to Lola kombinowała jak rasowy przestępca: – Ja bym to wsadziła do mojej torebki z petshopami. Przecież nie prześwietlą petshopów, prawda, mamo? A może schowamy w taty ubraniach, to nikt nie znajdzie? –
Sami rozumiecie, nie mogłam pozwolić, żeby mi się małoletni stoczyli. „Czym skorupka za młodu…” i tak dalej. Bohatersko postanowiłam wziąć na siebie cały ciężar przestępczej działalności. Schowałam do plecaka- aż cztery (jak się potem okazało, przy pakowaniu wrzuciłam kolejne cztery zupełnie nieświadomie do torebki). Bladzi i przejęci staliśmy przy taśmie. Przejęci na tyle, że umknął naszej pamięci fakt, że w torbie mamy cztery soczki, dwie butelki wody i dezodorant, i że włażę w bramkę kontrolną z zegarkiem, paskiem z metalową sprzączką i butami, które zawsze piszczą. Nieludzko znudzony celnik w rozchełstanym mundurze, ze zwisającym z ust papierosem, rzucił okiem na nasze klamoty i zirytowanym gestem kazał mi się wreszcie usunąć z przeraźliwie piszczącej bramki. Słusznie, bo prawie udało mi się obudzić jego dwóch drzemiących przy sąsiednich stanowiskach kolegów.
Poczułam się rozczarowana- tyle konspiry poszło na nic?! Ale trudno. I tak zrobię publiczny coming – out. Osoby, pragnące mnie zdekonspirowac po numerze IP, informuję, że dobrowolnie poddam się karze (byle nie ten sklep z pamiątkami, błagam!). Przemyciłam cztery (a właściwie, jak się okazało, osiem) muszelek z plaży. Małoletni pokochali je z prostego powodu – znaleźli je osobiście podczas upiornie długiej wędrówki wybrzeżem, kiedy spalili sobie plecy, pokłuli stopy o koralowiec i schodzili nogi po pachy, a potem godzinami debatowali nad ich kolorem, jakością szkliwa i klasyfikacją w rankingu najładniejszych. Jak prawdziwe okazało się stwierdzenie, że cenimy to, co okupiliśmy wysiłkiem!
Teraz stoją rzędem na półce- nieduże, skromniutkie, jawny dowód mojego konfliktu z prawem. Brr..
PS Jutro napiszę o wyjeździe, słowo, dzisiaj nie mam siły; tylko pomyślałam, że jak się oczyszczę z wyrzutów sumienia, to będę lepiej spała:-)