Jestem słabym człowiekiem, posiadam nałogi. A właściwie to one posiadają mnie. Uczciwie przyznam się do najgorszych: obgryzam skórki od paznokci, nałogowo gram w pasjansa na komórce i czytam. Gwoli wyjaśnienia- dwa pierwsze sa współ- albo kontr- nałogami, zależy jak na to spojrzeć. To znaczy, żeby przestać obgryzać skórki, zaczęłam grać w pasjansa. I teraz to idzie falą- albo mam piękne dłonie i skurcz kciuka od stukania, albo wręcz przeciwnie.
Najgorsze jest jednak czytanie. To nie jest Takie Czytanie- w pozie relaksacyjnej, napawające sie każdym intelektualnie głębokim zdaniem. To czytanie kompulsywne, nerwowe, w każdych warunkach, z całą gamą objawów odstawienia w przypadku braku drukowanego tekstu pod ręką. Niedawno to zrozumiałam, kiedy utknęłam w autobusie na godzinę, nie zapewniwszy sobie lekkomyślnie niczego do czytania. Po przeczytaniu smsów w komórce, łącznie z ofertami od operatora sieci, po przestudiowaniu regulaminu przejazdów i parametrów pojazdu na tabliczce, wieszałam się głodnym wzrokiem na fragmentach reklam świetlnych widocznych przez zaparowana szybę. Żałosne.
W tymże autobusie zrozumiałam, że jestem jak kiper w wytwórni wódki, który po powrocie z pracy łapie za kieliszek. W końcu przez 8 godzin dziennie czytam zawodowo, w gigantycznych ilościach przeróżne teksty. Po czym w domu, podgrzewając zupę, trzymam już w ręku książkę. O dziwo, często czytaną już wielokrotnie wcześniej. Bo jak mawiał klasyk, lubimy to, co znamy.
Postanowiłam jednak walczyć z nałogiem. Będę sobie dawkować- albo jak przy odstawianiu palenia, przedłużać odstępy między książkami. No bo co ja w końcu z tego mam? Poza zmęczonym wzrokiem i wiedzą na przeróżne tematy, zazwyczaj całkowicie mi zbędne (pamiętam jeszcze wakacje, gdy odcięta od świata na zapadłej wsi, z rozpaczy studiowałam poradnik chowu bydła) Ale to od jutra, albo..od poniedziałku.